piątek, 31 sierpnia 2012

przemyślenia młodej mamy





Ja nie będę poruszała się po domu w szlafroku przez cały dzień! Nie będę wychodziła na spacer  ani do sklepu po bułki w starym, powyciąganym dresie, bez grama makijażu i z potarganymi włosami!  Ja? Nigdy w życiu!
Początki będą trudne – ostrzegała mama kiedy nakreślałam jej moją wizję idyllicznego macierzyństwa z przesłodkim bobaskiem u boku – takim króliczkiem jak z reklamy znanego (mnie już także z autopsji) syropiku na gorączkę u dzieci. 
Na pewno będzie pięknie i bezboleśnie – odpowiedziałam, bo naprawdę tak myślałam. Mój wrodzony optymizm nie pozwalał mi sądzić inaczej. Do tego stopnia, że kupiłam sobie korektor (!) - jakbym, nie daj Boże, miała podkrążone oczy ze zmęczenia i miałam zamiar maskować tę niedoskonałość każdego poranka – zaraz po przebudzeniu.
I tak, pełna optymizmu znalazłam się w szpitalu. Jakież było moje zdziwienie gdy dobę po cesarskim cięciu przyszła pielęgniarka i z uśmiechem na ustach krzyknęła:
-No, wstawaj mała. Na równe nogi. I raz – to mówiąc pociągnęła mnie za rękę.
Nie wstałam… Jakimś cudem – silnej woli, chyba, podniosłam się do pozycji siedzącej. Nie mogłam się za bardzo ruszać a wstanie z łóżka zajmowało mi dobrych kilka minut. Nieopisanej siły dodawał mi Syn i gdy na niego spoglądałam wszystkie troski i bóle stawały się mało ważne. Jednak tej energii wystarczało na opiekę nad nim. Na opiekę nad sobą samą sił brak. Ale pomyślałam: oby do domu, w domu będzie łatwiej. W końcu swoje łóżko, swoja łazienka. Tak, z pewnością będzie lepiej.
W domu, przez pierwsze dwa tygodnie starałam się, razem z mężem wszystko sobie poukładać. Spróbować ogarnąć niezliczoną ilość nowych obowiązków. Nawał pokarmu, piersi jak kamienie, butelki, smoczki, sterylizator, laktator, pieluchy, chusteczki, kąpiele, olejki… I, co najważniejsze zrozumieć potrzeby dziecka, żeby szybko je zaspokajać.
I tu, sprawdziły się słowa mojej mamy – było trudno. Rana bolała, sił brakowało, snu również. Noc mieszała  się z dniem co łatwo się domyślić skutkowało bieganiem przez cały dzień (a może to była jednak noc? ) w piżamie i szlafroku. Kilkakrotnie zdarzyło mi się wyjść do sklepu w starym, powyciąganym dresie. Korektor pod oczy spokojnie czekał w koszyczku z kosmetykami.
Aż pewnego dnia, gdy sytuacja wyglądała na z grubsza pod kontrolą powiedziałam sobie: Basta ! Teraz trzeba się ogarnąć. Zgodnie z dewizą: szczęśliwa mama szczęśliwe dziecko  poszłam do fryzjera i po nowe ciuchy. I tak, stałam się zadowoloną i w stu procentach spełniającą się w roli matki – kobietą.
A korektor? Jutro idę kupić następne opakowanie…



1 komentarz:

  1. Dla takiego dżentelmena w "panamie" koniecznie trzeba pięknie wyglądać:) Niech ma od początku najlepsze wzorce, jesli chodzi o płeć piękną:)
    Ślicznie wyglądacie razem:))

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję bardzo, za odwiedziny i każdy pozostawiony komentarz :)