Ja nie będę poruszała się po domu w szlafroku przez cały
dzień! Nie będę wychodziła na spacer ani
do sklepu po bułki w starym, powyciąganym dresie, bez grama makijażu i z
potarganymi włosami! Ja? Nigdy w życiu!
Początki będą trudne – ostrzegała mama kiedy nakreślałam jej
moją wizję idyllicznego macierzyństwa z przesłodkim bobaskiem u boku – takim
króliczkiem jak z reklamy znanego (mnie już także z autopsji) syropiku na
gorączkę u dzieci.
Na pewno będzie pięknie i bezboleśnie – odpowiedziałam, bo
naprawdę tak myślałam. Mój wrodzony optymizm nie pozwalał mi sądzić inaczej. Do
tego stopnia, że kupiłam sobie korektor (!) - jakbym, nie daj Boże, miała podkrążone oczy ze zmęczenia i miałam zamiar
maskować tę niedoskonałość każdego poranka – zaraz po przebudzeniu.
I tak, pełna optymizmu znalazłam się w szpitalu. Jakież było
moje zdziwienie gdy dobę po cesarskim cięciu przyszła pielęgniarka i z
uśmiechem na ustach krzyknęła:
-No, wstawaj mała. Na równe nogi. I raz – to mówiąc
pociągnęła mnie za rękę.
Nie wstałam… Jakimś cudem – silnej woli, chyba, podniosłam
się do pozycji siedzącej. Nie mogłam się za bardzo ruszać a wstanie z łóżka
zajmowało mi dobrych kilka minut. Nieopisanej siły dodawał mi Syn i gdy na
niego spoglądałam wszystkie troski i bóle stawały się mało ważne. Jednak tej
energii wystarczało na opiekę nad nim. Na opiekę nad sobą samą sił brak. Ale
pomyślałam: oby do domu, w domu będzie łatwiej. W końcu swoje łóżko, swoja
łazienka. Tak, z pewnością będzie lepiej.
W domu, przez pierwsze dwa tygodnie starałam się, razem z
mężem wszystko sobie poukładać. Spróbować ogarnąć niezliczoną ilość nowych
obowiązków. Nawał pokarmu, piersi jak kamienie, butelki, smoczki, sterylizator,
laktator, pieluchy, chusteczki, kąpiele, olejki… I, co najważniejsze zrozumieć
potrzeby dziecka, żeby szybko je zaspokajać.
I tu, sprawdziły się słowa mojej mamy – było trudno. Rana
bolała, sił brakowało, snu również. Noc mieszała się z dniem co łatwo się domyślić skutkowało
bieganiem przez cały dzień (a może to była jednak noc? ) w piżamie i szlafroku. Kilkakrotnie
zdarzyło mi się wyjść do sklepu w starym, powyciąganym dresie. Korektor pod
oczy spokojnie czekał w koszyczku z kosmetykami.
Aż pewnego dnia, gdy sytuacja wyglądała na z grubsza pod
kontrolą powiedziałam sobie: Basta ! Teraz trzeba się ogarnąć. Zgodnie z
dewizą: szczęśliwa mama szczęśliwe dziecko
poszłam do fryzjera i po nowe ciuchy. I tak, stałam się zadowoloną i w
stu procentach spełniającą się w roli matki – kobietą.
A korektor? Jutro idę kupić następne opakowanie…
Dla takiego dżentelmena w "panamie" koniecznie trzeba pięknie wyglądać:) Niech ma od początku najlepsze wzorce, jesli chodzi o płeć piękną:)
OdpowiedzUsuńŚlicznie wyglądacie razem:))